Za górami, za morzami, za lasami, w dalekiej krainie, rosło czarodziejskie drzewo. Wyglądało jak inne, lecz było pilnie strzeżone. Legenda głosiła, że gdy ktoś zerwie z niego owoc, będzie mądry, gdy go zje – będzie najedzony, a gdy zasadzi pestkę – będzie bogaty.
Wszyscy na całym świecie chcieli zdobyć owoce tego drzewa. Trzeba to było zrobić osobiście, bo inaczej traciły one swą czarodziejską moc. Wielu śmiałków próbowało, lecz ginęli bez wieści, nie wracając do swoich domów.
Pragnął też owoców drzewa młody król, który po śmierci swego ojca zasiadł na tronie. – Przecież nikt inny nie będzie umiał z nich zrobić pożytku. A ja stanę się najpotężniejszym władcą we wszechświecie – mówił. – Szkoda, że nie mogę tam posłać podwładnych. Kto to wymyślił, że trzeba osobiście? A może to plotka? Trzeba to sprawdzić.
Wezwał do siebie najmężniejszych rycerzy ze swojej drużyny i wysłał ich na poszukiwanie czarodziejskiego drzewa. Czekał miesiąc, pół roku, rok, lecz rycerze nie wrócili i nikt nie wiedział, co się z nimi stało.
W tym samym czasie o podróży do czarodziejskiego drzewa myślał także najmłodszy syn młynarza, Wojtek, mieszkający w tym samym królestwie. Odkąd nastały rządy młodego króla, wszyscy musieli zacisnąć pasa. Młyn rodziców przestał pracować, bo żyli coraz skromniej i nie mieli pieniędzy na ziarno, które mogliby potem zmielić. Spichlerze pałacowe były pełne, lecz chciwy król uważał, że tylko jemu się wszystko należy, bo bez niego lud sobie nie poradzi.
– Są zbyt głupi, by rządzić – mówił.
Wojtek nie mógł już patrzeć na biedę panującą w królestwie. Tymczasem król, kolejny raz, podwyższył podatki. Ludzie załamywali ręce, lecz nikt nie miał odwagi się sprzeciwić.
– Pójdę i ja w drogę. Może będę miał szczęście – powiedział Wojtek do rodziców.
– Ale jak to? Tylu zbrojnych mężów próbowało i nie wrócili, a ty chcesz iść? – Płakała matka.
– Nie martw się, matulu. Jeśli nie uda mi się znaleźć czarodziejskiego drzewa, to przynajmniej świat zwiedzę. W tym królestwie nic dobrego nas raczej nie spotka.
Pożegnał się z rodzicami i rodzeństwem, wziął kawałek chleba, wystruganą z drewna fujarkę i ruszył w drogę.
Jadł leśne owoce, spał na miękkim mchu i wędrował dalej. Czasem dobrzy ludzie dali mu nocleg i miskę strawy. On w podzięce grał im skoczne melodie na swojej fujarce. Wiele osób, które spotykał, nie wierzyło w powodzenie jego przedsięwzięcia. On jednak się nie poddawał i wędrował dalej.