Mijały dni, znaleziony w lesie chłopak zdrowiał w oczach. Okazało się, że mówi w obcym języku i Adam ze staruszkiem nie potrafią go zrozumieć. Nie potrafił wytłumaczyć skąd pochodzi i jak to jest daleko od chatki w lesie. Wiedzieli tylko, że ma na imię Kagan.
Któregoś popołudnia, gdy rozgniatali w moździerzu zioła, usłyszeli tętent końskich kopyt. Adam zszedł z chłopakiem do piwnicy. W chacie został staruszek. Po chwili do drzwi załomotał uzbrojony mężczyzna. Nie czekając na zaproszenie, wszedł do wnętrza z drugim podobnym do niego. Mówili w dziwnym języku, wskazywali na pasące się konie. Starzec nie był w stanie ich zrozumieć. Domyślał się tylko, że mogą być jakoś powiązani z chłopakiem. Ich język przypominał ten, którym mówił Kagan. Starzec czuł, że nie powinien wyjawiać, że znaleziony tu przebywa. W końcu mężczyźni machnęli ręką i odjechali.
Staruszek nie dał po sobie nic poznać, lecz zastanawiał się, co powinien dalej czynić. Może wybudować chatkę w głębi lasu i tam przenieść swój skromny dobytek? Od mężczyzn, którzy ich odwiedzili wyczuwał zło. Nic dobrego nie mogło z tego wyniknąć.
Z piwnicy wyszedł Kagan i z przejęciem zaczął o czymś opowiadać. Gestykulował, pokazywał na drogę. Adam ze starcem patrzyli na siebie i nie potrafili zrozumieć, o co chodzi. Mijały kolejne dni. Wszyscy trzej zapomnieli już o tym zdarzeniu, gdy nagle ponownie usłyszeli tętent końskich kopyt. Chłopcy schowali się w piwnicy, a staruszek siedział przed domem obrywając listki mięty. Mężczyźni zatrzymali się przed nim. Podniesionymi głosami zaczęli mówić w swoim języku.
– Nie rozumiem – powiedział spokojnie mężczyzna.
Jeden z przybyłych tupnął nogą i zaczął wymachiwać rękoma pokazując na dom. Starzec spokojnie zajmował się swoją pracą. Mężczyzna pochylił się nad nim dostawiając do jego szyi nóż.
– Nic nie wiem – powiedział staruszek patrząc mężczyźnie w oczy. Czuł od niego kwaśny zapach potu i widział w źrenicach samo zło, które pochodziło z serca mężczyzny.
Wsiedli na konie i odjechali, lecz tylko kawałek. Po chwili wrócili i rzucili podpalone polano na dach. Ogień pojawił się w mgnieniu oka. Staruszek krzyknął i rzucił się do wiadra przy studni krzycząc:
– Ratunku!
Uzbrojeni mężczyźni odjechali śmiejąc się. Chłopcy wyskoczyli ze swojego ukrycia i widząc, co się stało, pobiegli po zapasowe wiadra. Ogień zniszczył cały dach. Płomienie zaczynały schodzić niżej na deski. Trawiły je bezlitośnie nie zważając na nic. Wiadra z wodą powodowały, że ogień przygasał na chwilę, by znów odbić z nową siłą. Trzej mężczyźni ocierali pot ze skroni i dalej niestrudzenie próbowali uratować dobytek. Płomienie schodziły coraz niżej. Staruszek nucił pod nosem przez cały czas jakąś pieśń. Chłopcy podawali wiadra ostatkiem sił. I wtedy z nieba spadł deszcz.
– Nareszcie. Dziękuję – powiedział starzec siadając ciężko na ziemi.
Chłopcy dysząc spoczęli obok niego. Domyślali się, że ta pieśń, którą nucił, miała sprowadzić deszcz. Krople padały rzęsiście, skrzętnie pokrywając wszystkie próbujące się dźwigać płomienie. Każda iskra od razu była zalewana. Żywioł nie miał szans. W końcu deszcz ustał i na niebie pojawiło się piękne słońce.
– Musimy się zbierać, chłopcy. – Starzec wstał z ziemi. Wszedł do chaty, przebrał się w suche ubranie, polecił chłopcom przyprowadzić wóz i zaczęli na niego pakować cały dobytek.
– Dziadku, gdzie teraz będziemy mieszkać?
Nie możemy tu zostać. Grozili mi i jeszcze tu wrócą. W nocy miałem sen. Muszę was chronić. – Spojrzał z troską na podopiecznych, którzy również przebrali się w suche ubrania i teraz wyprowadzali na zewnątrz konie.