Nazajutrz rano tuż po śniadaniu mieliśmy pójść na plażę, lecz nic z tego nie wyszło. Wiał silny wiatr – siódemka w skali Beauforta i padał deszcz. Sztorm murowany. Statki i kutry nie wypływały w morze.

Nudziłem się jak mops. Moja mama zaabsorbowana była w całości Hanią, która niedawno nauczyła się chodzić i trzeba było jej pilnować, żeby czegoś nie spsociła. Mój tato w ramach zacieśniania sąsiedzkich więzi pensjonatowych udał się do świetlicy, by rozegrać partię szachów z panem Michalskim, który pokój miał tuż pod nami. Poszedłem z nimi.

O tej porze świetlica świeciła pustkami. Usiadłem na krzesełku i wpatrywałem się w ich grę. Szybko mi się to znudziło, bo długo myśleli, gdzie przesunąć figurę i czy wypada ją w ogóle przesunąć. Odszedłem w bok pomieszczenia do wysokiego stołu, który okazał się piłkarzykami. Umieściłem na boisku metalową piłkę i za pomocą drążków wprawiłem ją w ruch. Poruszała się ona przechodząc pod stopami to jednej to drugiej drużyny. Tak bardzo pochłonęła mnie ta zabawa, że nie zauważyłem chłopca, który stał obok i gapił się na mnie.

– Chcesz spróbować? – zapytałem.

Nieśmiało skinął głową. Był wyższy ode mnie i miał mnóstwo blond loków jak dziewczyna, a na nosie piegi. Zaczęliśmy grać. Umówiliśmy się do pięciu strzelonych goli. Pierwszy mecz wygrał Wojtek. Drugi mecz także. Gdy wygrał trzeci nie wytrzymałem i powiedziałem:

– Do bani te piłkarzyki. Może spróbujemy czegoś innego?

Skinął tylko głową. W ogóle był jakiś małomówny.

Zacząłem mu opowiadać o wczorajszej aferze.

– Wchodzisz w to?

Znów skinął głową.

Zerknąłem na tatę, który aktualnie drapał się po głowie. Pewnie sąsiad zastosował jakieś trudne posunięcie. Tata miał mnie pilnować, ale w tej chwili nie było mu to w głowie, a ja uznałem, że nie wypada przeszkadzać. Przecież nic się nie stanie, gdy wyjdziemy z budynku. Tak też zrobiliśmy.

Mężczyzna w koszuli w granatową kratę i kaloszach chodził po ogrodzonym terenie i czegoś szukał.

– Dzień dobry – krzyknąłem przez siatkę.

Spojrzał na nas zdziwionym wzrokiem.

– Możemy panu pomóc szukać. Jesteśmy w tym dobrzy – zapewniłem w imieniu moim i Wojtka, który tylko swoim zwyczajem skinął głową.

– Ale ja nie potrzebuję pomocy. Radzę sobie sam od lat. – Roześmiał się.

– Jak pan chce. – Wzruszyłem ramionami. – A czego pan szuka?

– Jajek. – Przechylił ostrożnie w naszą stronę wiklinowy kosz, w którym leżało już kilka jaj.

– A kury często tu giną? – zapytałem.

– Nie wiem jak innym. Mnie pierwszy raz. Ale skąd o tym wiesz?

– Panowie wczoraj tak głośno rozmawiali, że nie sposób było nie usłyszeć.

– Fakt, czasem poniosą nas emocje. – Machnął ręką.

– Często się kłócicie?

– Zdarza się. Jak to w rodzinie.

– To ten pan w krawacie jest pana rodziną?

– To mój brat.

– Niepodobni jesteście.

– Tak bywa. A wy co? Nowi letnicy? Pewnie wam się nudzi?

Nie zdążyliśmy odpowiedzieć, bo za naszymi plecami stanął mój tata.

– A, tu jesteś. Pora na obiad.