Mężczyźni wrócili do swoich domów zastanawiając się co zrobić z tą przepowiednią.


– Czemu jesteś taki smutny? – zapytała żona, gdy ojciec Sławoja usiadł na schodku przed domem.

– Bo tylko Sławoj może uratować naszą wioskę przed czarami, a ja nie wiem, jak mu o tym powiedzieć.

– Najlepiej wprost. Nasz syn jest dojrzalszy niż ci się wydaje. Nadszedł czas byś w niego uwierzył.

Rankiem mężczyzna kładąc dłonie na ramionach syna, oznajmił mu, jaka misja go czeka.

– Dobrze, ojcze. Nigdy ci się nie sprzeciwiłem, teraz też nie będę. Matko, zapakuj na drogę twój kołacz. Chciałbym, by przypominał mi swym zapachem o cieple tego domostwa.

Po długich pożegnaniach, przy których nie obyło się bez łez, Sławoj wyruszył w drogę. Kurhany znajdowały się w lesie. Niby wszyscy wiedzieli, w którym miejscu, a jednak często błądzili próbując je odnaleźć i nie byli już w stanie znaleźć drogi powrotnej. Legenda głosiła, że potem myśliwi znajdowali ich kości.

Sławoj wchodząc do lasu usłyszał stukającego w pobliżu dzięcioła. Rozejrzał się w poszukiwaniu nowo wykutej dziupli, lecz jej nie zauważył. Pod stopami zobaczył mnóstwo przypominających ziarenka pieprzu kuleczek. Zaczął je zbierać z myślą, że po powrocie zrobi bransoletkę dla mamy. Poszedł dalej. W środku lasu płynął rwący strumyk bez żadnej kładki.

– Chodź za mną, jeśli chcesz poznać wodną krainę – zaszeptał wiatr i lodowym podmuchem zmroził kark Sławoja. Przybrał postać pięknej dziewczyny i zaczął go oplatać długimi włosami.

Chłopak nic na to nie odpowiedział tylko odepchnął widmo z całej siły, rozpędził się i dał susa przez strumyk. Jego noga obsunęła się i wpadł do wody mocząc nogi.

– Chodź za mną – zaszemrał wiatr u jego stóp mrożąc kostki Sławoja swym podmuchem.

Chłopak próbował wydostać się z lodowatej wody, lecz piękna dziewczyna pochwyciła go za łydki i ciągnęła w głąb strumyka.

– Chwyć się mnie – usłyszał nad sobą głos i zobaczył drzewo, które prostowało w jego kierunku swoje najdłuższe konary wyglądające jak ludzkie ręce. Pień zaś przypominał sylwetkę człowieka z głową opuszczoną na piersi. Sławoj w ostatniej chwili złapał się gałęzi, która wystrzeliła w górę przenosząc go na drugą stronę wody.

– Teraz zostań ze mną. Uratowałem cię przecież – zaszeleściło drzewo gołymi konarami przypominającymi ręce i zaczęło otaczać chłopaka ze wszystkich stron. Na chwilę głowa uniosła się z piersi i spojrzała białkami oczu.

Serce Sławoja zabiło mocno. Trzęsąc się z zimna sięgnął do kieszeni w poszukiwaniu noża, by poradzić sobie z wrogiem. Nie znalazł tam nic oprócz kuleczek, które zebrał wchodząc do lasu. Gdy poczuł je pod palcami, gałęzie natychmiast zaczęły się cofać ustępując mu drogi.

Chłopak odetchnął i ruszył dalej. Przed sobą zobaczył starą chatę.

– Może tam pozwolą mi się osuszyć i odpocząć trochę – powiedział głośno, by dodać sobie otuchy i już po krótkiej chwili stukał do drzwi domostwa.

Pomimo tego, że w środku świeciło się światło, nikt mu nie otwierał. Nacisnął na klamkę. Ta ustąpiła bez trudu. Wnętrze przypominało bacówkę z watrą pośrodku. Sławoj zmęczony długą wędrówką i przygodami, które spotkały go po drodze, położył się obok ognia i zasnął. Śniło mu się, że topielica próbuje go wciągnąć na dno strumyka, a wisielec namawia, by z nim został. Przestraszony obudził się i rozejrzał wokół. Nie było nikogo, tylko ogień przygasł.

Sławoj poczuł głód. Przypomniał sobie o kołaczu od matki i wyjął go z sakwy. Po izbie rozniósł się maślany zapach. Ułamał kawałek i zaczął żuć. Wtedy w przeciwległym kącie izby zobaczył błyszczące ślepia. Wpatrywały się w niego jakby na coś czekając. Chłopak zerwał się na równe nogi, pozbierał swoje suche już ubrania i chciał wyjść z chaty. Wtem usłyszał:

– Nie podziękujesz nawet za gościnę?

– Kto to powiedział? – Sławoj nie dostrzegł nikogo. – Bardzo dziękuję gospodarzu za nocleg w ciepłej izbie.

– Poczęstujesz mnie kołaczem? – odezwał się ten sam głos i chłopak domyślił się, że należy on do stworzenia, które wpatruje się w niego swoimi ślepiami.

Niewiele myśląc urwał połowę placka i położył na ławce, po czym wyszedł na zewnątrz. Jakież było jego zdziwienie, gdy nie zobaczył śnieżnego puchu, tylko wiosnę w pełni rozkwitu. Niebo dalej było granatowe, lecz rośliny wokół obudziły się do życia. Nie słyszał ćwierkania ptaków, bzyczenia owadów. Przetkał uszy palcami, lecz nic się nie zmieniło. Zrozumiał, że te wszystkie głosy, które mówią do niego w czasie tej wyprawy są czarodziejskie i nieprawdziwe. Wtem poczuł, jak coś ociera się o jego łydki. Spojrzał w tę stronę i dostrzegł czarnego kota, który uśmiechał się od ucha do ucha, a po chwili czmychnął w leśną gęstwinę.

-Hej, poczekaj !– krzyknął Sławoj uzmysławiając sobie, że kot mieszka w chacie, z której on właśnie wyszedł i to jego oczy widział w kącie. Pobiegł za nim. Zdawało mu się, że w oddali majaczy mu jego puszysty ogon i starał się nie stracić go z oczu. Wtem potknął się o wystającą gałąź i runął jak długi uderzając głową o pień drzewa.