Mężczyzna w czarnym długim płaszczu już kolejny wieczór przemierzał ulice miasteczka. Szedł powoli, uważnie stawiając kroki. Gdzieniegdzie przystawał, obserwował ludzi, którzy jeszcze nie skryli się w swoich domach. Czasem nawet zaglądał w okna. Minę miał smutną, bo do tej pory, pomimo tego, że wędrował już cały rok, nie spotkał nikogo, kto mógłby mu pomóc.
Nagle pod jego stopami rozległo się głośne:
– Miau!
– Co to ma być? – mruknął mężczyzna.
Okazało się, że nadepnął na koci ogon. Zwierzę skuliło się przy ścianie budynku i błyszczącymi ślepiami z żalem spojrzało na dręczyciela.
– Przepraszam, nie patrz tak na mnie. Przecież wiesz, że nie zrobiłem tego specjalnie. – Mężczyzna kucnął i zaczął głaskać kota za uszami.
– Przeprosiny przyjęte – miauknął kot. – I chyba wiem, jak ci pomóc.
– A skąd wiesz, że potrzebuję pomocy?
– Obserwuję cię od dłuższego czasu. Opuściłeś swoją willę i włóczysz się po ulicach, Ile to już trwa? Jesteś jak bezdomny kot. Tylko ja czasem upoluję miskę mleka albo inny przysmak. A ty? Kiedy ostatnio widziałeś się w lustrze? Sama skóra i kości.
– To skomplikowane.
– Jest takie, bo w ten sposób o tym myślisz. Od czasu, gdy wyszedłeś z domu, nikogo nie poprosiłeś o pomoc. Masz podkrążone z niewyspania oczy, twój elegancki niegdyś płaszcz trochę się przykurzył, a w brzuchu burczy ci tak, że wszyscy to słyszą.
Mężczyzna westchnął i przyjrzał się kotu wnikliwie. Inteligentna bestia – pomyślał. Zwierzę tymczasem usiadło, jak gdyby nic i zaczęło wylizywać swoje czarne, błyszczące futerko.
– Co proponujesz? – zapytał mężczyzna.
– Wiktorze, opowiedz mi twoją historię, bo choć jestem kotem, to nie znam jej dokładnie. Potem wspólnie się zastanowimy i może coś ci podpowiem.
– To nawet moje imię znasz? Ale… przecież nikt do mnie tak od dawna nie mówił.
– Przecież chciałbyś, żeby tak się do ciebie zwracać. Twoje serce aż o to krzyczy.
Wiktor usiadł na drewnianej ławce, która stała w pobliżu kamienicy. Opatulił się płaszczem, a kraciasty szalik założył na uszy. Noc wydawała się wyjątkowo zimna za sprawą wiatru, który gwizdał tylko sobie znane melodie. Kot wskoczył obok mężczyzny, układając się w kłębek na jego kolanach. Wiktor poczuł zmysłowe ciepło ciała zwierzęcia i odruchowo pogładził go po miękkiej sierści.
– Opuściłem mój dom, bo wydał mi się niepotrzebny. Wędruję i szukam… Czego? Do końca nie wiem. Rok temu o tej porze padał śnieg. Rano przystroiłem choinkę, odkurzyłem igły i brokat z ozdób, na drzwiach zawiesiłem stroik z jemioły, jarzębiny, bombek i szyszek, który jako świąteczny prezent przysłali mi moi krewni. Obrałem buraki, wstawiłem barszcz, ulepiłem całe rzędy zgrabnych uszek i pierogów, sprawdziłem, czy przyrządzony dzień wcześniej karp w galarecie jest gotowy do podania, ze spiżarki przyniosłem upieczone kilka dni wcześniej piernik i struclę makową, rozłożyłem stół, nakryłem go na dziesięć osób. Pamiętałem też o tym, żeby włożyć sianko pod obrus. Ugotowałem kompot z suszu, zrobiłem kluski z makiem, bo moi siostrzeńcy je uwielbiają. Tajemnicą tych, które przyrządzam jest odrobina miodu. Wiesz, kocie, że przez całe życie pracowałem najpierw jako kucharz, a potem szef kuchni w najlepszych restauracjach? Nigdy nie miałem czasu na celebrowanie świąt z bliskimi. Z tego powodu nie mam żony i dzieci. Odkąd zostałem emerytem, moje rodzeństwo co roku do mnie przyjeżdżało, Smakowali potrawy, które dla nich przygotowywałem, rozpakowywali prezenty, które dla nich kupowałem. Dużo rozmawialiśmy, śmialiśmy się, śpiewali kolędy. Cudownie się czułem.
– Szczęśliwy?
– Tak myślę.
– To czemu już się tak nie czujesz?
– Bo ich nie ma.
– Jak to nie ma?
– Bo widzisz… W zeszłym roku nie przyjechali.
– Tyle wiem. Przecież dlatego wędrujesz i przyglądasz się ludziom.
– Tak. Ale to ja jestem winien. Szwagrowi zepsuł się samochód. Mój brat zaoferował, że pojedzie po nich. Ale ja się uparłem, żeby przyjechali wszyscy razem jednym autem. Wynająłem dla nich busa.
– Szlachetnie z twojej strony.
– Nie sprawdziłem opinii przewoźnika. Okazało się, że ten, który ich wiózł, był pod wpływem alkoholu. Wjechali pod tira. – Wiktor wierzchem dłoni otarł łzę łaskoczącą policzek. Kot niespokojnie poruszył się na jego kolanach.
– Siedziałem sam przy stole i myślałem o tym, że mnie zawiedli i nawet nie poinformowali, że się nie zjawią. Ja tyle czekałem, tyle pracy włożyłem w przygotowanie świątecznego przyjęcia. A oni są tacy niewdzięczni. O tym, co się stało, dowiedziałem się dopiero następnego dnia z gazety. Gdybym sprawdził przewoźnika, gdybym nie żałował pieniędzy, nie doszłoby do tragedii. Jednak ja zawsze byłem skąpy. Dlatego rok temu wyszedłem z domu i szukam kogoś, komu mógłbym przekazać cały mój majątek. Ja na niego nie zasługuję. Pieniądze są dobre, a ludzie bywają źli. Tak, jak ja.
– Myślę, że jesteś dla siebie zbyt okrutny. Wszyscy popełniamy błędy. Ważne, byśmy wyciągali z nich wnioski na przyszłość.
– O czym ty mówisz? Nie rozumiesz?
– Rozumiem więcej niż ci się wydaje. Mam dla ciebie rozwiązanie.
– Jakie?
Kot zeskoczył z ławki i przeciągnął się. Za ich plecami zaskrzypiały drewniane drzwi. Wiktor szybko otarł załzawione oczy i odwrócił się w tamtą stronę. Zobaczył dziewczynkę, która do złudzenia przypominała jego siostrzenicę.
Mała uśmiechnęła się.
– Felek, gdzie się włóczysz, kotku? Mam dla ciebie prezent. – Pogłaskała zwierzaka po grzbiecie i na jego szyi zawiesiła dzwoneczek. – Już nie będziesz bezdomny – powiedziała.
– Zosiu, chodź, bo się przeziębisz. – Za dziewczynką stanęła młoda kobieta. – To jest Felek? – przykucnęła, żeby pogładzić kota i wtedy dostrzegła Wiktora. – Pana też zapraszam. Miejsca starczy dla wszystkich.
Mężczyzna wstał z ławki. Pierwszy raz od roku wszedł do czyjegoś domu. Wnętrze pachniało lasem i wigilijnymi potrawami. Było ciepłe i przytulne.
– A nie mówiłem, że ci pomogę? – mruknął Felek i odmaszerował w stronę kuchni.
Wiktor nie odpowiedział. Wpatrywał się z zachwytem w ogromną, stojącą w salonie choinkę. Jej różnokolorowe lampki migotały z całą mocą.
Z radia cichutko sączyła się melodia kolędy: „Cicha noc, święta noc, pokój niesie ludziom wszem”.