Słyszał echo jej stukających obcasów. Odwrócił się w tę stronę.
– Byle dalej od ciebie. Jak można tak nie myśleć? Przecież tą drogą nikt nie jeździ. Będziemy mieć szczęście, gdy za tydzień ktoś się tu pojawi. Bez zapasu chciałaś dojechać do Chorwacji? – Spojrzał na nią z politowaniem. Głupia blondyna. Gdyby nie te jego długi…
– Zapomniałam. – Zrobiła maślane oczy.
– Niby o czym?
– Że głupie koło jest takie ważne.
– A nie jest? – Popatrzył na nią z politowaniem.
– Wielkie halo. Jak masz kasę, to jakbyś koło zapasowe nosił w kieszeni, że się tak wyrażę – powiedziała gestykulując dłońmi.
– Nie tym razem. Zresztą mam dość tego małżeństwa. – Podwinął rękawy białej koszuli, zdjął z szyi muszkę i rzucił ją na asfalt.
Ludmiła kucnęła, by ją podnieść. Nie mogła pozwolić, by ten drobiazg, który kosztował prawie tyle co obrączki, tu pozostał. Zresztą ona miała swoją wizję. W tej muszce weźmie kiedyś ślub ich syn, którego adoptują. Głośno powiedziała:
– Tak szybko masz dość? Pamiętaj, że ja nic nie muszę. Twoich długów też płacić nie muszę. – Wygięła pomalowane na czerwono wargi w podkówkę.
– Żabciu, nie obrażaj się. – Objął ją ramieniem. Pogłaskał po krótkich włosach. Jeszcze się teraz gotowa wycofać. I gdzie on drugą taką naiwną znajdzie?
– Nie mów do mnie „Żabciu” – powiedziała ze złością mocniej przylegając do jego muskularnej klatki piersiowej.
– Już dobrze. Przytul się do mnie – brzmiał spokojnie, choć w jego głowie huczało od myśli. Co teraz? To miała być podróż jego życia. Cała Europa na nich czekała. Wszystko przez tę głupią blondynę. Klaudia wiedziałaby, co robić w tej sytuacji. Ale jej tu nie ma. Westchnął głośno.
– A może zadzwonimy po taksówkę? – zapytał.
Odsunęła się od niego zerkając w czarne oczy, czy aby nie żartuje. Jego mina wskazywała, że mówi poważnie.
– Taksówkę? A co z moim lambo? Chyba nie myślisz, że będzie tu kwitł dwa tygodnie, że się tak wyrażę?
Ale Kacper już jej nie słuchał. Zabrał się za składanie dachu w samochodzie.
– Lepiej mi pomóż – powiedział.
Ludmiła nie ruszyła się z miejsca. Siedziała na poboczu krzywiąc twarz z dezaprobatą. Do tej pory to ona w tym związku podejmowała decyzje.
– Lepiej wyjmij telefon i zadzwoń po taksówkę – powiedział do niej sapiąc nieprzyzwyczajony do jakiejkolwiek, nawet drobnej pracy. W jego dwudziestopięcioletnim życiu zawsze znalazł się ktoś, kto go wyręczył. Aż do dziś. Ludmiła ceniła luksus bardziej od niego. – Zadzwoń do pana Tadeusza, wytłumacz, gdzie stoi kabriolet. Niech weźmie któregoś z chłopaków i zapasowe koło. Zabiorą twój wózek do garażu.
Kobieta zamrugała sztucznymi rzęsami. Musiała przyznać, że taki decyzyjny Kacper podobał jej się znacznie bardziej. Bez zbędnej dyskusji wykonała dwa telefony nie ruszając się z pobocza. Mężczyzna tymczasem maszerował w tę i z powrotem wypatrując zamówionej taksówki. Zdawał sobie sprawę, że to trochę potrwa, lecz nie myślał, że aż tyle.
Wtem pogodne niebo zasnuło się granatowymi chmurami. Zerwał się silny wiatr. Ludmiła poderwała się na równe nogi. Na całym ciele miała gęsią skórkę. Kacper z mroczną miną spojrzał w niebo.
– Będzie burza – oznajmił ze spokojem.
– I co teraz? – Ludmiła wpatrywała się w niego coraz bardziej przerażona przestępując z nogi na nogę. – Boję się burzy.