To był naprawdę nudny dzień. Cieszyłam się, że dobiega końca. Jeszcze tylko wyprowadzę Funię na spacer i będę mogła wziąć ciepłą kąpiel z pachnącą lawendą pianą, a potem położę się na kanapie z książką. Tak, o tym właśnie marzyłam.
Funia to jamniczka, którą dostałam od mojej mamy. Ona z kolei ma ją od pani Teresy, czyli koleżanki od plotek. Trafiła do mnie poturbowana, po starciu z dużym psem. Miała rany na grzbiecie i ropiejące oko. A że mieszkam sama, to przygarnęłam psinę i jest ze mną już trzy lata.
Przechodziłyśmy właśnie obok sklepu „Społem” na Sudeckiej, gdzie można kupić prawie wszystko. Zauważyłam, że srebrne audi rozjeżdża na pasach, tych przy figurce, mężczyznę. Stanęłam oniemiała nie wiedząc, co robić. Kierowca audi próbował uciekać, lecz jakichś dwóch mężczyzn pojechało za nim swoimi samochodami i dopadło go zajeżdżając drogę. Wysadzili drania zza kierownicy i wezwali policję. A gdybyście widzieli sprawcę! Nigdy nie pomyślałabym, że to taki łajdak! Ubrany w garnitur, wypastowane buty, nażelowane włosy. Jednym słowem: elegancik. Jak to pozory mogą mylić.
A ten nieszczęśnik, którego rozjechał, leżał na przejściu dla pieszych i wcale się nie ruszał. Po pierwszym stuporze, który mnie ogarnął, postanowiłam, że mu pomogę. Tym bardziej, że nikt z gapiów jakoś się do tego nie kwapił. Przywiązałam smycz Funi do ławki na przystanku, a sama weszłam na jezdnię. Tłum gęstniał. Krzyknęłam: „Proszę się odsunąć!”. I wierzcie mi, że ludzie posłuchali.
Szczupłego dryblasa poprosiłam, by ustawił swoje auto tak, by nikt na rannego nie najechał, by włączył światła awaryjne i wystawił trójkąt. Do ciemnowłosej puszystej kobiety zawołałam, by zadzwoniła na pogotowie, a sama podeszłam do leżącego. Próbowałam go ocucić. Nie udało się. Widziałam, że jego lewa ręka jest wykrzywiona pod dziwnym kątem, a z łuku brwiowego i z nogi sączy się krew. Na szczęście było jej tyle, że przy pomocy apteczki jednego z kierowców, udało mi się opatrzyć rany. Martwiło mnie, że mężczyzna jest nieprzytomny. Widziałam jednak, że unosi się jego muskularna klatka piersiowa, więc nie miałam najmniejszych wątpliwości, że oddycha.
Niepokoiło mnie też zachowanie Funi. Nie przywykła do tego, że zostawiam ją przywiązaną. Teraz niemiłosiernie ujadała, jakby próbowała mi powiedzieć: „Zabierz mnie stąd. Natychmiast.”. Starałam się ignorować te wypowiadane przez nią psim językiem prośby. Skupiłam się na leżącym.
Jestem pielęgniarką z wykształcenia, lecz tylko przez rok pracowałam w tym zawodzie. Ówczesne pensje w szpitalu na Gamowskiej nie spełniały moich oczekiwań. Z tego właśnie powodu pracuję w dużej firmie zajmującej się wyrobem i dystrybucją słodyczy na Opawskiej. Znam języki obce, jestem sekretarką i nie muszę zakładać do pracy fartuszka jak uczennica. Noszę kostiumy i szpilki. Wieczorami nakładam dres i trampki, bym mogła nadążyć za Funią. Ale nie o tym chciałam wam opowiedzieć.
Ten leżący, gdy go tak opatrywałam, wydał mi się całkiem przystojny. Wiem, jestem głupia, bo zamiast skupiać się na rzeczach ważnych, ja myślę w takiej chwili o błahostkach. Może na swoje usprawiedliwienie dodam tylko, że gdy karetka dotarła na miejsce, ratownicy powiedzieli, że bardzo dobrze się spisałam i że gdyby nie to, że ranny nie odzyskał przytomności, to oni nie mieliby co robić.
Przyjechała też policja. Zaczęli przesłuchiwać gapiów, spisali nasze dane i zabrali sprawcę. Protestował, że nie mają prawa, że żąda adwokata. Też dostałam zaproszenie na komisariat i to w środku mojego dnia pracy. Oczywiście tego wieczoru nie było już mowy o długiej kąpieli, bo kolejnego dnia musiałam wstać rano. Wrażeń miałam tyle, że wątpiłam, czy w ogóle usnę. Na szczęście mój organizm nie protestował i gdy tylko poczuł poduszkę pod głową, oddał się w objęcia Morfeusza.