Dziś mój pierwszy dzień w nowej pracy. Długo na to czekałam. Ukończone studia psychologiczne, praktyki w szpitalu psychiatrycznym, roczny staż w stowarzyszeniu dla rodzin z problemami. Teraz jestem tu – siedzę przy telefonie zaufania. Czekam aż wreszcie ktoś naprawdę będzie potrzebował mojej pomocy. Mojej i tylko mojej, a nie sztabu psychologów i psychiatrów. Umówmy się: studia to czysta teoria. A ja potrzebuję wyzwania w postaci żywego organizmu.


Praktyki i staż też ograniczały się głównie do teoretyzowania, gdyż nikt nie dał mi samodzielnie pracować. Byłam prowadzona za rękę jak dziecko przez mgłę. Czy słusznie? Nie sądzę. W końcu ktoś dał mi dyplom z wynikiem bardzo dobrym. To chyba coś znaczy?
Dzwoni telefon. Podnoszę słuchawkę i z napięciem wyczekuję. Moje serce bije szybko, jestem zdenerwowana.

– Chcę ze sobą skończyć. Moje życie nie ma sensu. Mam ze sobą linę, taką mocną, okrętową. Jestem przygotowany – słyszę po drugiej stronie.

Moje myśli biegną szybko. Co powinnam odpowiedzieć? Te wszystkie wyuczone formułki nie pasują do realnego zagrożenia. Moje wymarzone jeszcze przed chwilą zajęcie okazuje się zbyt trudne. Nie mogę wydobyć głosu. Czuję się tak, jakby ktoś zasznurował mi usta.

– Żona mnie zostawiła, a ja nie wiem, dlaczego. Mam swoją firmę. Sprzedaję za granicę części do maszyn rolniczych. To naprawdę dochodowy interes. Dorobiłem się na tym milionów. Dawałem jej wszystko co chciała. A ona odeszła. Mamy syna, jest dorosły, wykształcony, mieszka w Sopocie. Kocham żonę i nie potrafię zrozumieć, dlaczego mi to zrobiła. Powiedziała, że ją zaniedbywałem. Niby jak? Specjalnie dla niej wybudowałem dom na obrzeżach miasta. Kupiłem jej chevroleta, na ciuchy i biżuterię też nie skąpiłem. Do tego fryzjer, kosmetyczka, masaże, SPA. Która by tak nie chciała?

Mam czterdzieści kilka lat i jestem skończony. Nie widzę sensu w dalszym prowadzeniu firmy. Zresztą ostatnio zaniedbałem kilku kluczowych klientów. Okazało się, że nie mam przyjaciół, bo jeden z nich śpi teraz z moją żoną, a pozostali śmieją się myśląc, że ja o tym nie wiem. Nie mogę znieść ich pełnych politowania uśmieszków i pokazywania palcem. Teraz jak o tym myślę, to może już wcześniej miałem rogi? Moja żona twierdzi, że nie, ale ja jej już chyba nie wierzę…

Syn odwiedzał nas tylko z okazji świąt, czasem zadzwonił. Nigdy nie miałem z nim dobrego kontaktu, w końcu byłem zajęty pracą. Próbowałem zapić się na śmierć. Nie udało się. Obudziłem się z potwornym bólem głowy i doszedłem do wniosku, że tego, co zgromadziłem przez te wszystkie lata i tak nie da się przepić. Moja wątroba tego nie wytrzyma.

Z sąsiadami nigdy nie utrzymywaliśmy kontaktów, oprócz zdawkowego „dzień dobry” rzuconego gdzieś ukradkiem, gdyż wszyscy nam zazdrościli i czekali, aż powinie się noga. No i teraz mają satysfakcję. A z żoną nawet seks uprawiałem, kiedy ona chciała, a nie wtedy, gdy potrzebowałem. Traktowałem ją jak księżniczkę. Czy to źle? Myślałem, że wróci, ale tak się nie stało.

Od kilku tygodni nie dzieje się nic. Nawet pies z kulawą nogą mną się nie zainteresuje. Nie mam po co i dla kogo żyć. Gdy byłem chłopcem o pomoc mogłem się zwrócić do rodziców. Teraz co najwyżej zapalę znicz na ich grobie. Moje byłe narzeczone i kumple ze szkoły mają swoje sprawy, swoje życie, nie utrzymujemy kontaktów. Zadzwoniłem pod ten numer, bo pomyślałem, że jednak dobrze byłoby, gdyby ktoś wiedział o moich zamiarach. Obok domu jest las, który na mnie czeka, idę się powiesić.

W tym momencie dopadło mnie zwątpienie. Czy właśnie po to tyrałam tyle lat? Chciałoby się rzec: chłopie, masz rację, popieram twoją decyzję. Jak ja rozumiem jego samotność. Wręcz identyfikuję się z nią. Jak wytłumaczyć niedoszłemu samobójcy, że żona opuściła go z powodu samotności? Syn także. Jestem jego ostatnią deską ratunku. Chce mi się wyć. Najchętniej jego żonie i przyjacielowi wydrapałabym oczy. Przecież mogła dać mu szansę. A zawsze wydawało mi się wbrew temu, co mówili inni, że pieniądze dają szczęście. Tak, wiem, muszę się zdystansować. To tylko jeden z wielu przypadków. Ale to przecież człowiek! Jak można go traktować przedmiotowo? Jestem zbyt wrażliwa.

Mam użyć frazesu: „wszystko będzie dobrze”? A skąd ja mam to wiedzieć?! Chłop tyrał, bo chciał jak najlepiej dla swoich bliskich, a oni tego nie potrzebowali. Chcieli bliskości, nie pieniędzy. Nie rozmawiali ze sobą o swoich oczekiwaniach. Każde ciągnęło do swojej przystani, marzyło o innym miejscu obecności. Dopiero teraz widzę, jakie to jest ważne. I co z tego? Co mi z tej wiedzy?

Moje rozmyślanie przerywa jego głos:

– Halo? Chciałem się tylko pożegnać. Proszę powiedzieć im, że ich kochałem.

– Proszę tego nie robić. Porozmawiajmy – zdobywam się na odwagę.

– Przecież już wszystko pani powiedziałem. Na mnie czas.

– To może się spotkamy?

– Po co? Nie chcę komplikować sobie życia bardziej.

– Pan nie rozumie. Ja też czuję się samotna. Łatwiej walczy się we dwoje…