Zostając sam, często przypominałem sobie te zasłyszane historie. Wyobrażałem sobie, że jestem archeologiem i znalazłem właśnie monety z XV wieku.

Albo jadę na koniu ubrany w zbroję rycerską i zachwycam się zielonymi terenami wokół. W mojej wyobraźni bywałem też Janem Długoszem, kształcącym królewskich synów, a nawet samym Kazimierzem Jagiellończykiem przyjmującym wielbłąda od tatarskich wysłanników chana krymskiego.

Chodziłem na samotne spacery. Zresztą lubię je także dziś. Przechadzając się deptakiem w centrum Radomia, oglądam okazały urząd miejski. Patrzę jak po znajdującej się przed nim na bruku literze „R” skaczą maluchy. Tabliczki z datami i wydarzeniami ważnymi dla miasta są dla nich niczym kolejne pola w grze w klasy. Ich czujne matki plotkują obok. Chodzę alejkami Parku Kościuszki, przyglądając się muszli koncertowej. Kibicuję emerytom umilającym sobie czas grą w warcaby lub szachy. Podglądam przemykające alejkami wiewiórki, które (takie odnoszę wrażenie) są oswojone. Czasem zasłucham się w szum drzew przy pomniku Jana Kochanowskiego. Szepniemy sobie miłe słówko nawzajem. Rozumiem jego ból po stracie Urszulki, on rozumie „pustkę w domu moim” bez Basi. Niekiedy uchylę kapelusza przed panem Kołakowskim. Mówiąc mi coś pokrzepiającego, pozwoli zrozumieć co znaczy „samotność wśród tłumu ludzi”. Innym razem, zmęczony, przysiadłszy na ławce, nakarmię gołębie. Lubię patrzeć, jak śmiesznie przechylają główki, dziobiąc okruszki. Czasem kąpią się w kałużach. Kiedy indziej kłócą się z wróblami o drobinę chleba.

Mając więcej siły, wyruszam dalej. Przechodząc ulicą Sienkiewicza obok kamienicy Glogierów z asymetryczną fasadą, myślę o tym, że pierwotnie mieściło się w niej po jednym mieszkaniu na piętro. Może kiedyś odważę się zapukać do któregoś z nich, by zobaczyć, jak wyglądają od środka? Mijam Pałac Ślubów projektu słynnego architekta Pinno. Skręciwszy obok budynku sądu i dalej chodnikiem obok biblioteki, podziwiam bogactwo Włodzimierza Kulczyckiego, do którego oba budynki niegdyś należały. Sąd w tym miejscu istnieje już przeszło 70 lat!

W drodze na Rynek mijam kościół Bernardynów, w którym w czasie powstania miały miejsce wielkie manifestacje patriotyczne, odprawiano msze za ojczyznę. Wielu zakonników zesłano na Syberię, klasztor zamknięto. W jego pomieszczeniach było więzienie. Teraz kościół wyróżnia się ceglanym kolorem i wznosi dumnie, z tryumfem, jakby chciał mijającym go uchylić rąbka historii. Idę wąską ulicą Rwańską i staję przed moimi ulubionymi budowlami w tym mieście. Lubię patrzeć na kolorowe, barokowe kamienice z zaokrąglonymi szczytami. Dom radcy Gąski i Dom ślicznej Esterki – ulubienicy Kazimierza Wielkiego.

Jeden z ładniejszych w Polsce – budynek Ratusza z herbem miasta zachwyca mnie, szczególnie w słoneczny dzień, gdy promienie słońca odbijają się od tarczy umieszczonego na nim zegara. Za plecami mam gmach dawnego kolegium pijarów, gdzie mieści się muzeum Malczewskiego. Siadam na ławce. Patrzę z uśmiechem na dwie fasady budynków zieloną i pomarańczową naprzeciwko mnie. Codziennie mijamy te wszystkie budowle nie dostrzegając ich piękna, nie zatrzymując się przed nimi. Brak nam czasu na chwilę refleksji.

Czuję, jak z każdym dniem wstępuje we mnie na nowo życie. W moim sercu pojawiła się nadzieja na lepsze jutro. Staram się wytrwale chwytać chwile, czerpiąc z nich radość. Lubię podziwiać zachód słońca nad wieżą kościoła farnego. To jeden z piękniejszych widoków, które kiedykolwiek widziałem. A po zmierzchu zachwycam się fontannami tonącymi w światłach. Często widuję uśmiechniętą kobietę, która też spaceruje po centrum Radomia. Niedawno usiadła obok mnie na ławce. Wiem, że mieszka sama i lubi gołębie. W niedziele chodzimy z córką na sumę do kościoła Mariackiego, który urzeka mnie za każdym razem francuską elegancją. Mam wrażenie, że jego strzeliste wieże pną się do góry, by dosięgnąć chmur.

Czasem Ania zabiera mnie do teatru lub resursy. Żartuje, że wszyscy musimy się „ukulturalniać”. Myślę, że już niedługo zaproszę radomską spacerowiczkę na spektakl. Czuję się coraz lepiej. Kontrole lekarskie nie wykazują nic niepokojącego. Dobrze mi tu i teraz. Często się uśmiecham. Czasem nawet zdobywam się na odwagę i zagaduję na błahe tematy ludzi napotkanych w sklepie, na ulicy, na ławce w parku. Coraz częściej myślę o tym, że wiele może się wydarzyć w moim życiu, mam jeszcze mnóstwo do zrobienia. Odzyskałem dawną pogodę ducha i energię. Może wybiorę się na spotkanie Uniwersytetu Trzeciego Wieku? Nie martwię się o przyszłość.

Jestem bardzo wdzięczny mojej córce i Basi, która czasem odwiedza mnie w snach, opowiadając o tym, że po drugiej stronie też jest takie miejsce. Wszyscy ludzie są tam szczęśliwi. Wierzę jej, bo zawsze, przychodząc do mnie, jest uśmiechnięta. Mam nadzieję kiedyś do niej dołączyć, lecz… jeszcze nie teraz. Dziś potrzebuję pozachwycać się urokami miasta, posłuchać jego tętna i podziękować mu w myślach za to, co dla mnie zrobiło. Doceniam, że jest, że istnieje właśnie takie – z prawdziwymi ludźmi, budynkami, niebagatelną historią. Radom mnie uleczył.