Nadszedł kolejny czas wyjazdu krawca po materiały. Pożegnał się z nimi, a oni tak jak zawsze pogrążyli się w tęsknym smutku na całe trzy dni.

Nawet Burek chodził markotny. Aby skrócić sobie czas oczekiwania, Jaś ze Stasiem zaczęli strugać brzozowe fujarki, a Weronka z matką wzięły się za wypiek chleba na zakwasie. Burek próbował łapać muchy w locie, lecz te, szybsze od niego, uciekały nie chcąc skończyć jako psia strawa.

Tak oto nadszedł dzień powrotu krawca. Od rana nie mogli znaleźć sobie miejsca. Ciągle któreś wychodziło na ganek i popatrywało, czy gdzieś na horyzoncie nie widać wozu ojca. I wtedy znów Burek pierwszy wyczuł, że pan się zbliża i zaczął poszczekiwać. I oto hen, daleko zamajaczył wóz krawca. Zdawało im się, że tym razem nie wraca sam, że wiezie jakichś gości, a im bardziej się zbliżał, tym bardziej się w tym upewniali: obok krawca widać było dwie głowy, a że już zmierzchało, ciężko było dostrzec, do kogo należą.

Zajechał na podwórko i przywitał się z nimi, potem opróżnili wóz i usiedli do wieczerzy.

– Tatku, a goście, których ze sobą przywiozłeś, to gdzie? – zapytał Staś.

– A racja, zaraz ich przyniosę. – Krawiec uśmiechnął się tajemniczo, a jego rodzina równie zaskoczona, jak poprzednim razem, nie wyrzekła ni słowa. Nie rozumieli, jak można przynosić gości? To nie mogą sami wejść do izby? Siedzieli z niecierpliwością na swoich miejscach przy stole, a gdy tylko drzwi skrzypnęły, ich oczom ukazał się widok niesamowity: krawiec trzymał na rękach dwie malutkie, bezbronne sarenki.

– Skąd one tatku? – zapytał Jaś.

– Mogę je pogłaskać? – niecierpliwiła się Weronka.

– Chodźcie ze mną. Musimy im w stajni zrobić trochę miejsca obok gniadków.

– A kolacja? – spytała żona.

– Musi poczekać. Maluchy są teraz ważniejsze. Podgrzej trochę mleka od Krasuli. Musimy je nakarmić.

I cała rodzina zaangażowała się w pomoc sarenkom. Chłopcy z ojcem zrobili im małą zagrodę, a Weronka z mamą nakarmiły je mlekiem i wyścieliły posłanie siankiem. Potem wszyscy wrócili do stołu i mimo, że byli głodni, bardziej czekali na opowieść ojca.

– Wracałem do was bardzo zmartwiony, bo tym razem targ był marny, towaru mało, nie było w czym wybierać. Ludzie powiadali, że to przez wyższe podatki, ale jaka jest prawda, nie wiadomo. W związku z tym nie miałem dla was żadnego prezentu i myślałem, co też wam dać na poczekaniu. Wtenczas wjechałem na leśną dróżkę i usłyszałem szczekanie psów i odgłosy nagonki. Okazało się, że trafiłem w sam środek polowania. Przestraszyłem się i zacząłem poganiać gniadki, bo nie chciałem zostać postrzelony. I wtedy oczom moim ukazał się widok taki: martwa łania z dziurą po kuli w brzuchu, a obok niej te dwa maluchy. Pomyślałem sobie, że nie mogę ich tak zostawić samych w lesie i wsadziłem na wóz jeszcze zanim dotarli tam myśliwi. Nie wiadomo, jaka byłaby ich reakcja. Poza tym pomyślałem sobie, że tym sposobem będę miał dla was prezent i że rodzina nam się powiększy.

– Dobrze zrobiłeś. – Żona uśmiechnęła się i pogłaskała go po ręce.

– Super, tatku! – Dzieci jedno przez drugie nie kryły swojego zadowolenia.

I tak oto dwie sarenki stały się członkami krawieckiej rodziny. Otoczone troskliwą opieką rosły jak na drożdżach i nie bały się ani Burka, ani koni. Dzieci je uwielbiały i każdą wolną od obowiązków chwilę spędzały w stajni, by móc im się przyglądać.

Wkrótce krawiec znów miał wyruszyć w podróż. Zaprzągł wóz, pożegnał się z domownikami i pojechał. Znów zostali sami i smutno im było. Często przytulali się do sarenek, by trochę uśmierzyć ten ból.

A krawiec spacerował po targowisku i nabywał nowe towary, rozglądając się uważnie, co też tym razem mógłby przywieźć do domu w prezencie. To, co znajdowało się na straganach, nie wydawało mu się warte uwagi w najmniejszym stopniu. I wtedy z pomocą przyszła mu znowu starowinka, która niegdyś dała mu kij w worku.

– Dobry z ciebie człowiek, krawcze, ale tu niczego nie znajdziesz. Jestem już stara, proszę, zabierz mnie ze sobą. Niedługo nastaną ważne dni dla twojej rodziny i wtedy ci się przydam. Nie potrzebuję wiele: odrobinę strawy i miejsce do spania. Mogę uczyć twoje dzieci, jeśli chcesz.

– Ale co z prezentem?

– Uwierz mi, że tym razem prezent nie jest tak ważny. Proszę, weź mnie z sobą.

– Zgoda, niech i tak będzie – powiedział, bo w głosie staruszki było coś takiego, że nie mógłby postąpić inaczej.

Gdy dotarli do domu, rodzina krawca powitała go wylewnie, tak jak poprzednio i zdziwiła się jeszcze bardziej. Nie śmieli pytać o to, skąd wzięła się staruszka licząc, że jak zawsze, wszystkiego dowiedzą się przy kolacji. Tak też się stało. Opowiedział im o tym, że to ta sama kobieta, która podarowała mu kij i że teraz zamieszka z nimi.